Opowieść prawie wigilijna (recenzja)
Czy pamiętacie Ebenezera Scrooge’a z „Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa?
Dla przypomnienia był to bogacz, który nienawidził Bożego Narodzenia. Jego życie koncentrowało się pomnażaniu majątku i chorobliwym oszczędzaniu pieniędzy. Przez jego egoizm, cierpieli najbliżsi z jego otoczenia. Na szczęście Ebenezera przeszedł przemianę, w której pomogły mu duchy.
„Opowieść prawie wigilijna” Aleksandry Rak opiera się na podobnym motywie. Marcjanna od kilku lat nienawidzi Bożego Narodzenia. W wigilię woli siedzieć w domu przed telewizorem, niż jechać na wieczerzę do rodziny. Swojej lub męża. Ozdoby świąteczne przyprawiają ją o mdłości. Choinka w salonie powoduje napady paniki.
Jednak za sprawą splotu wydarzeń, w głowie, sercu i zachowaniu Marcjanny zachodzą pozytywne zmiany.
„Opowieść prawie wigilijna” to refleksyjna powieść o starcie, żałobie, więzach rodzinnych, priorytetach, upływającym czasie i miłości oraz zrozumieniu.
Marcjannę na początku bardzo trudno polubić, bo jest skupioną na sobie egoistką, która irytuje najbliższych oraz współpracowników. Lecz jej historia jest złożona i nie warto jej zbyt pochopnie oceniać.
Bardzo ładne słowa kieruje do głównej bohaterki ojciec: „… sentyment to ostatnia iskra miłości”.
W życiu warto dawać szansę sobie i innym. Szansę na zmianę i na szczęście.
Rekomenduję wszystkim Czytelnikom.
Wydawnictwo: Dobre Strony
