Życie Violette (recenzja)
Śmierć to osobista sprawa. Prędzej czy później przychodzi po każdego. Wielu ludzi boi się o niej rozmawiać i myśleć.
Violette pracuje jako dozorczyni na cmentarzu. Mieszka sama w malutkim domku. Opiekuje się kotami, psami, ogródkiem, ale przede wszystkim grobami. Jej życie pełne było przykrych momentów i chwil, w których chciała umrzeć.
Praca daje jej pewien rodzaj spokoju. Violet ma zwyczaj opisywać każdy pogrzeb. Dzięki swojej pracy poznaje dużo ludzi, którzy powierzają jej swój smutek, łzy, żal, swoje historie.
„Życie Violette” to połączenie dramatu, kryminału i romansu. To powieść liryczna, sentymentalna, melancholijna, miejscami poetycka. O rzeczach ważnych, ostatecznych. Pełna pięknych, ważnych zdań, które na długo zostają wyryte w sercu.
„Nie ma cię już tam, gdzie byłaś, ale jesteś wszędzie tam, gdzie ja jestem”
Autorce udało się opisać wiele odcieni miłości. Miłości niespełnionej, takiej, która się skończyła i takiej, która jest w nas na wieczność.
„Życie Violette” to też historia o ważnych ludziach, których spotykamy na swej drodze. Jedni potrafią wyrządzić nam dużo zła, inni potrafią odmienić nasze życie.
Zanim zaczęłam lekturę, przeczytałam opis na okładce. Myślałam, że książka będzie tak smutna, że nie dam rady jej skończyć. Okazało się, że „Życie Violette” to piękna, przejmująca opowieść. O końcu życia, przemijaniu, namiętności, miłości. Daje nadzieję, że koniec czegoś może być nowym początkiem.
Pochłonęłam ją w dwa wieczory. Gorąco polecam.
Wydawnictwo: Albatros